"Dziś mam 60 lat i przygotowuję się do nowej misji...".
Nasze siostry nowicjuszki, które obecnie swoją formację odbywają w Domu Generalnym w Rzymie zdecydowały się przygotować cykl wywiadów z ciekawymi osobami, które spotykają na swojej drodzę. A o to pierwszy z nich - wywiad z s. Limę Ross z Indii.
Młodzi ludzie często mówią, że życie jest nudne, nieciekawe i "szare", brakuje w nim pasji, inspiracji i przygód. Aby przełamać te stereotypy, chciałybyśmy zaproponować Wam kilka historii odważnych ludzi - misjonarzy, którzy wyjechali na drugi koniec świata i spełnili wielkie marzenie Boga i swoje. Ich życie zdecydowanie nie jest nudne. Dziś chciałybyśmy przedstawić Wam siostrę Limę Ross z Indii.
- Siostro, nagrywamy tę rozmowę w Domu Generalnym Sióstr Służebnic Ducha Świętego w Rzymie. Proszę nam trochę opowiedzieć o sobie i jak Siostra znalazła się tutaj, bo wiem, że przyjechała Siostra do Rzymu z Etiopii, ale Ojczyzną Siostry są Indie.
- Nazywam się siostra Lima Ross. Należę do Zgromadzenia Misyjnego Sióstr Ducha Świętego. Dziś mam 60 lat i przygotowuję się do nowej misji w Republice Konga. Życie misjonarki jest bardzo ekscytujące, ciekawe i często nieprzewidywalne, nigdy się nie nudzi (śmiech). Dziś podzielę się z Wami moją historią.
Pochodzę z południa Indii z licznej rodziny - mam pięć sióstr i dwóch braci. Jedna z moich sióstr również jest w klasztorze, w innym zgromadzeniu. Pracuje jako pielęgniarka i od 20 lat służy w Zambii. Ja wstąpiłam do naszego zgromadzenia w wieku 15 lat, a w wieku 21 lat złożyłam pierwsze śluby. I wtedy zaczęła się moja historia podróży i przygód z Bogiem. Wyjechałam do Bombaju, aby studiować pielęgniarstwo. Od dziecka miałam marzenie, aby pomagać ludziom, uzdrawiać ich ciała i leczyć ich dusze. Moje marzenie zaczęło się spełniać. Dlatego tymi słowami chcę przełamać powszechny stereotyp, że idąc do klasztoru, traci się wszystko. Nie, w rzeczywistości tylko się zyskuje. Bóg hojnie błogosławi tym, którzy odważą się Mu zaufać!
Po studiach przez 7 lat pracowałam jako pielęgniarka w szpitalu w Indiach, który należy do naszego Zgromadzenia. Bardzo mi się to podobało. Czułam się na swoim miejscu. Jednak była potrzeba pomocy w sprawach administracyjnych. Wyjechałam więc do USA, aby nauczyć się nowego zawodu. Po 2 latach i 2 miesiącach wróciłam do Indii. Znowu pracowałam w szpitalu, ale w dziale administracyjnym, a później jako dyrektor szkoły wyższej.
Później wyjechałam na misję do Etiopii. Była to praca duszpasterska, głównie skupiona na rodzinach. Później zostałam skierowana do Sudanu Południowego. Tutaj przez 5 lat pracowałam w szkole. Po tym czasie wróciłam do Etiopii. Studiowałam akupunkturę i służyłam przez 4 lata, lecząc ludzi.
Pewnego dnia, gdy siedziałam i modliłam się, zadzwonił telefon (był to telefon z Domu Generalnego) i zapytano mnie, czy jestem gotowa na nową misję. Czy zgodziłabym się pojechać do Republiki Konga, gdzie otwieramy nasze pierwsze wspólnoty (jesteśmy w prawie 50 krajach)? I odpowiedziałam, że jeśli Zgromadzenie mnie chce, to jestem gotowa pojechać!
Dlatego jestem w Rzymie, uczę się francuskiego (mam 60 lat i zaczynam uczyć się kolejnego języka, jak już mówiłam na początku, że życie misjonarzy jest ciekawe i nieprzewidywalne). A w listopadzie tego roku jadę do Kongo.
- Właściwie, siostro, historia twojego życia jest bardzo ciekawa. Jesteś bardzo odważna. Z Indii do Stanów Zjednoczonych, potem Etiopia, Sudan Południowy, dziś Rzym i wkrótce Republika Konga. Masz wiele doświadczeń w pracy misyjnej. Czy mogłabyś podzielić się tym, co było dla Ciebie najbardziej ekscytujące, co wciąż pozostaje w Twoim sercu i gdy o tym myślisz, wywołuje uśmiech na Twojej twarzy? W jakich momentach swojej pracy misyjnej doświadczyłaś Bożego błogosławieństwa?
- Jak już wspomniałam, marzyłam o tym aby leczyć ludzi. I w ten sposób mogłam służyć innym podczas pracy misyjnej. A najlepsze wspomnienia dla mnie to twarze pacjentów, którzy wyzdrowieli. Leczyłam chorych i kiedy im się poprawiało, czułam radość. Trudno to wyjaśnić słowami, ale jest to niezwykłe uczucie. Bardzo kocham swój zawód i mam z czym go porównać, bo wykonywałam też pracę administracyjną, ale nie przynosiła mi ona tyle radości, co pielęgniarstwo. Szczególnie dobry czas przeżyłam w Etiopii. Ludzie byli szczęśliwi z pomocy, której udzielałam. Przyjeżdżali z różnych części kraju. Nigdy nie robiłam żadnej reklamy, to ludzie robili reklamę. Kiedy im się poprawiło, dzielili się tym ze swoimi krewnymi i przyjaciółmi i coraz więcej osób przyjeżdżało na leczenie. To był znak Bożej obecności w tym przypadku.
- Ale siostro, rozumiem, że praca misyjna to nie tylko radość, ale i wyzwania. Wracając do Twojego doświadczenia, co było największym wyzwaniem, trudnością? I jak Bóg pomógł ci się z tym uporać?
- Pamiętam swój czas w Etiopii, nie było to łatwe, ponieważ widziałam, że ludzie potrzebują pomocy, ale nie zawsze mogłam na nią odpowiedzieć. Były pewne ograniczenia i nieufność ze strony rządu, ponieważ pochodziłam z innego kraju i kultury, więc na początku spotkałam się z oporem i odrzuceniem. Było to dla mnie wyzwanie i trudność. Kiedy nie możesz podzielić się swoim darem z powodu okoliczności, które cię otaczają, jest to trudne. Na początku bałam się też oceny ludzi, oni mnie "studiowali", przyzwyczajali się do mnie. To był czas zmagania się z własnymi lękami. Zmierzyłam się z tym również w Sudanie Południowym. Czyli jest to też ciągła praca nad sobą, nad tym, co jest w środku, czego inni nie widzą. No i oczywiście wyzwaniem był język, w szczególności nauka lokalnego języka w Etiopii. Nie jest to łatwe, ale bardzo ciekawe i opłaciło się. Kiedy mówisz do ludzi w ich języku, to otwiera ich na zaufanie i stajesz się "jednym z nich" w tej krainie.
- Siostro, czy w tym czasie brakowało Ci czegoś szczególnego z Twojego domu w Indiach? Może jedzenia, tradycji?
- Bardzo wcześnie opuściłam dom, w wieku 15 lat, i nie wiedziałam wielu rzeczy. Całe moje życie było w Zgromadzeniu. Nie przeżyłam żadnej tęsknoty ani smutku, bo zawsze czułam się kochana, otoczona miłością ze strony sióstr, ludzi, którym służyłam. Jestem przyzwyczajona do przeprowadzek, zmiany miejsc i lubię to. Uwielbiam nowe jedzenie, nowe tradycje, języki, ludzi. To jest mój styl życia.
- Siostro, czy to bogate doświadczenie pracy misyjnej pomogło Siostrze poznać Boga w inny, głębszy sposób, odkryć w nowy sposób Jego miłujące oblicze?
- Oczywiście ten czas wpłynął na mnie i objawił mi żywego Boga. Kiedy pomagam ludziom czuję obecność Pana w każdym pacjencie. On jest centrum tej posługi. Szczególnie odczułam to, gdy pracowałam w Etiopii i Sudanie Południowym w małych wioskach, gdzie nie ma klinik i lekarzy, którzy mogliby przepisać leczenie. Kiedy jesteś na misji, to ty jesteś tym, który diagnozuje i leczy. Dlatego zależność od Boga jest bardzo duża. Myślę, że ta misja i ci ludzie pomogli mi przyjąć Trójjedynego Boga i doświadczyć Jego obecności w ludziach, którzy potrzebowali pomocy. Uwielbiam ludzi i przebywanie z nimi. I właśnie w tym, w byciu z innymi, najbardziej spotykam miłosierne oblicze Boga. Wszystko co robię jest na chwałę Boga! Czuję się błogosławiona i obdarowana Jego miłością. Chcę kontynuować tę uzdrawiającą misję Boga - w ciele i duchu.
W tym nowym miejscu, w Republice Konga, chcę być częścią życia ludzi. Nie chodzi o to, że jadę tam, aby dać coś tym ludziom. Jadę tam, aby być częścią ich życia, aby modlić się z nimi, dzielić ich trudności i radości dnia codziennego. To właśnie zwykli ludzie umacniają moją wiarę i pogłębiają ją.
- Siostro Lima, dla wszystkich naszych czytelników, dla wszystkich, którzy czują w sercu pragnienie pomagania innym, jakie są trzy wskazówki od Ciebie, jak być dobrym misjonarzem?
- - Spróbuję:
- 1) Nasze ciało jest sanktuarium, w którym mieszka Bóg. Dbaj o siebie! Możesz pomóc komuś innemu, jeśli jesteś w dobrym zdrowiu. Pracujemy, nie odpoczywamy i zapominamy, że mieszka w nas Trójjedyny Bóg. Ta rada prowadzi do następnej.
- 2) Szanuj Boga, który jest obecny w drugim człowieku. Jeśli będziesz żył ze świadomością, że Bóg mieszka w tobie, będziesz potrafił dostrzec Go w drugim człowieku.
- 3) Bądź wdzięczny za wszystko: za dar zdrowia, rodziny, wspólnoty, pracy itd. Ta wdzięczność pomoże ci wyciągnąć rękę do drugiego człowieka, dotrzeć do niego, wzbudzić zaufanie.
Te trzy wskazówki, jeśli są przestrzegane, prowadzą do wielkiej wolności i radości w pracy misyjnej!
- - Dziękuję, siostro Lima, za tak hojne podzielenie się swoją historią. Historia Twojego życia jest inspiracją. Dziś jesteś o krok od nowego początku, nowej misji - nowy kraj, język, ludzie. I na zakończenie - jak się czujesz, gdy przed tobą znów jest tyle niewiadomych?
- - Cieszę się, że mam nowe zadanie misyjne. Misja jest moim życiem. Ale jestem też świadoma, że mam swoje ograniczenia. Dziś proszę Boga tylko o łaskę miłości - do sióstr, do wspólnoty, do ludzi, których będę odwiedzać. I często powtarzam sobie: "Bóg był dobry dla mnie wczoraj, jest dobry dla mnie dzisiaj i będzie dobry dla mnie jutro!". Uczymy się przez całe życie. Gdy miałem 40 lat, pojechałem do Etiopii, gdy miałem 50 - do Sudanu Południowego, a gdy miałem 60 - przygotowuję się do wyjazdu do Republiki Konga. Bóg jest pełen niespodzianek. Dla każdego z nas ma w zanadrzu coś niezwykłego i specjalnego. Powinniśmy więc otworzyć się na Jego plan dla naszego życia!
Maria Luba