Świadectwo misji
Codzienna modlitwa dawała siłę.
Chrystusa chciałam głosić całemu światu… Po kursie języka w Portugalii wyjechałam na pierwszą misję do Angoli. Była wojna, a co za tym idzie cierpienie, głód i choroby, więc ważne było okazywanie pomocy i serca. Codzienna modlitwa dawała siłę. Ratowanie ludzkiego życia było codziennością. Pomagaliśmy wszystkim, bez względu na religię czy na przynależność partyjną. Pamiętam, że nie było dnia, bym nie nosiła umierającego dziecka na swoich dłoniach. I zawsze ten sam krzyk ludzi towarzyszył temu wszystkiemu: ” Siostro dlaczego…? Dlaczego moje dziecko?” Tak trudno było znaleźć jakąkolwiek odpowiedź. Widziałam młodych chłopców, którzy na swoich ramionach nosili broń, czasem większą od nich samych, spotykałam ludzi bez rak i nóg, tylko twarz się trochę uśmiechała. Widziałam ludzi umierających na AIDS, leżących na podłodze szpitala, którymi się właściwie nikt nie zajmował, bo zapach był nie do zniesienia. I słyszałam krzyki modlitw do Boga o zmiłowanie. Moja wiara stała się wtedy bardziej milcząca, bo często nie znajdowałam odpowiedzi na pytania, które były krzykami bólu i łez. Wtedy nauczyłam się że trzeba ufać, czasem bez zrozumienia i wierzyć, że Bóg kocha nas pomimo wszystko.
Bóg jakby był jedyna nadzieją, tęsknotą, a niebo – przeznaczeniem o które trzeba było walczyć, ufając JEMU ze wszystkich sił…
Po prawie 10 latach pobytu w Angoli zostałam przeniesiona do Republiki Południowej Afryki, aby tam rozpocząć nową misję dla ludzi chorych na AIDS. Moi chorzy ponad wszystko uczyli mnie zaczynania od nowa i by nigdy się nie poddawać. Dziękują Bogu za wszystko, za każdy promyk słońca, ciepło, za dobra zupę, i szklankę herbaty u sąsiada, za ból głowy, który jutro już minie, i za niebo, które czeka….
Całe życie - krótkie czy długie to droga oczyszczenia, to ciągle powstawanie i zaczynanie od nowa, to niekończące się powroty do Boga… Kiedyś powiedziano jednemu z naszych pacjentów, który większość dni swoich był na rożnych wojnach w Afryce, ze już nie ma wielkich szans, by żył dłużej na tym świecie. Pamiętam, że podszedł wtedy do mnie, i poprosił, bym napisała krotki list do jego Matki. Słowa były bardzo proste: „ Wiesz Mamo… chcę byś wiedziała, że nigdy w życiu nie straciłem Boga, bo jako dobry żołnierz, wałczyłem o dobro ludzi i Boga w moim własnym życiu. Jedynym sukcesem jaki sobie mogę przypisać w tym życiu, jest to, że nigdy nie przestałem walczyć o Boga, nigdy się nie poddałem w tej walce, nigdy nie stchórzyłem, zawsze ufałem. Dlatego , kiedy usłyszysz, że już odszedłem z tego świata, to proszę nie płacz, bo to będą moje najszczęśliwsze chwile, bo będę widział Boga twarzą w twarz-TEGO, o którego zawsze walczyłem , na rożnych frontach mego życia. Tej jedynej walki nigdy nie przegrałem, dlatego to są moje dni zwycięstwa, więc nie płacz, ciesz się moim ZWYCIĘSTWEM z CHRYSTUSEM… i w NIM.”
Myślę, ze moje Życie to też ciągła walka o Boga, na rożnych frontach życia, które oczyszczają, moją wiarę, jaką jest Chrystus. Życie samo oczyszcza i uzdalnia do powstania i ciągłego zaczynania od nowa. Życie wiarą, to głoszenie JEZUSA, niezależnie od tego , co się robi. Myślę, że to jedynie nadaje sens mojemu życiu w ślubach, które uzdalniają mnie do wolności i głoszenia JEGO EWANGELII. Jestem szczęśliwa jako misjonarka, żyjąc dla Boga i spotkanego człowieka, wierząc że: „Warto… w nieznane nawet iść, gdy drogę mgła zasnuwa, idąc przez radość i przez krzyż, wiedząc, ze Chrystus czuwa.” Tak, ON zawsze czuwa…
s. Dolores Zok SSpS